Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wojciech Rodek: Nasz styl amerykańscy krytycy określają jako wprost elektryzujący

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
Wojciech Rodek, dyrektor Filharmonii Lubelskiej
Wojciech Rodek, dyrektor Filharmonii Lubelskiej FL
Tournée Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Lubelskiej po USA trwa w najlepsze – aż 30 koncertów w 17 stanach w około 60 dni. Zaczęli 15 stycznia w Daytona Beach na Florydzie, zakończą 5 marca w Edgerton w stanie Wisconsin. Za oceanem przyjmowani są z entuzjazmem, a ich renoma rośnie wraz z kolejnymi występami. O tym, jak przebiega trasa koncertowa i jakim jest doświadczeniem dla lubelskich filharmoników mówi nam prosto z Ameryki Wojciech Rodek, dyrektor Filharmonii Lubelskiej.

Przekroczyliście półmetek waszego tournée po USA. Zaczęliście w połowie stycznia od Florydy i Daytona Beach. Z tym debiutem na amerykańskiej ziemi wiązały się jakieś szczególne, inne niż dotychczas, emocje?

Wyjazd Orkiestry Filharmonii do Stanów Zjednoczonych to dla naszego zespołu prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie w historii. Pomijając blisko półtoraroczny okres przygotowań w dobie niespotykanych trudności związanych z pandemią, to tournée jest dla nas bardzo ważnym sprawdzianem. Jeszcze nigdy nie mieliśmy możliwości zagrania tak wielu koncertów w krótkim czasie. Jest to zupełnie nowe wyzwanie pod każdym względem. Emocje związane z koncertami spotęgowane są ciągle zmieniającą się publicznością. Przemierzając Amerykę i kolejne stany bardzo często mamy wrażenie, że oto nagle znajdujemy się innym kraju. Powtarzanie pewnych utworów wymaga żelaznej dyscypliny, aby za każdym razem brzmiały z takim samym zaangażowaniem i perfekcją. Nie można jednak pominąć chyba najważniejszego: oto jesteśmy w tym legendarnym kraju, który często znaliśmy tylko z opowieści, czy też kadrów filmowych. Codziennie konfrontujemy tę legendę z rzeczywistością. Jest to fascynujące.

No właśnie, trasa koncertowa ma niebywałą dynamikę: ponad 30 koncertów w 17 stanach w około 60 dni. Obserwując profil filharmonii na Facebooku można wasze tournée ująć w pewien schemat: podróż, próba, koncert, krótki odpoczynek. Proszę opowiedzieć jak to wygląda z waszej perspektywy? Co zajmuje wam najwięcej czasu i pochłania najwięcej energii?

Dynamika trasy zmienia się. Okresy codziennego koncertowania są przeplatane jednym bądź czasem kilkoma dniami wolnymi. Organizator wyjazdu, czyli agencja Columbia Artists Music, zapewnia nam naprawdę luksusowe warunki pobytu, które przerosły chyba nawet nasze oczekiwania. W pierwszych tygodniach tournée to było czasem jak sen, bo mieszkaliśmy kilkanaście dni na Florydzie niczym w najlepszych kurortach wakacyjnych.

Oczywiście najwięcej czasu zajmuje przygotowywanie się do koncertów i koncentracja na tym, co jest podczas tego wyjazdu najważniejsze, ale obok tego znajdujemy na szczęście czas na zwiedzanie. Wielu muzyków wkłada w to wiele energii i często są to bardzo zaskakujące pomysły! Jeśli wymienię miejsca odwiedzone w ostatnim tygodniu, czyli Waszyngton, Boston i Nowy Jork, to jest to imponujące, zwłaszcza kiedy mamy czas na odwiedzenie legendarnych sal koncertowych, teatrów, klubów muzycznych czy muzeów.

Nie czujecie zmęczenia? Czy może nie macie czasu na to, żeby je czuć?

Określiłbym to może inaczej. Natłok wrażeń. Czy jest to męczące? Raczej piękne!

W którym miejscu do tej pory grało się wam najlepiej?

Mamy szczęście grać we wspaniałych salach. Niektóre są częścią wielkich kampusów uniwersyteckich jak np. imponująca w kształcie i akustyce Hylton Performing Arts Center na przedmieściach Waszyngtonu. Doskonałe akustycznie sale posiada Floryda i Karolina Południowa. Znakomicie grało się w Worcester. Zdarzają się wnętrza bardzo oryginalne, jak chociażby historyczny budynek Newberry Opera House, czy też specjalnie przystosowane do wykonywania muzyki kościoły.

Jak odbierane są wasze koncerty przez melomanów w USA?

Publiczność amerykańska jest niezwykle spontaniczna, a nasze koncerty przyjmowane są entuzjastycznie. Publiczność stanowią głównie Amerykanie, ale na północy coraz częściej spotykamy Polaków, którzy są niezwykle wzruszeni naszym przyjazdem. Zdarzają się dość oryginalni goście, którzy przychodzą na koncert np. z psem… Co ciekawe nasza orkiestra zbiera doskonałe recenzje. Posiadamy swój indywidualny charakter brzmienia, a nasz styl znawcy określają jako wprost elektryzujący. Filharmonia Lubelska stoi w jednym szeregu z występującym na tych samych scenach najważniejszymi zespołami i solistami świata od Academy of St. Martin in the Fields po Itzhaka Perlmana, Wyntona Marsalisa czy Renee Fleming.

A jak jest z frekwencją?

Frekwencja jest bardzo dobra, choć organizatorzy napotykają te same problemy co my w kraju, po wielu miesiącach pandemii niektórzy obawiają się wizyt w zatłoczonych miejscach.

Spotykacie się z publicznością po koncertach?

Spotykamy się regularnie z melomanami i mecenasami sztuki. Czasem podejmują nas w bardzo luksusowych miejscach i jest to bardzo miłe. Rozmówców najczęściej interesuje to, jak udało nam się przyjechać w tak trudnym czasie i dlaczego do tej pory nie wiedzieli o tak znakomitej orkiestrze.

W repertuarze podczas tournée macie kompozycje Chopina, Wieniawskiego, Lutosławskiego oraz klasykę światową m. in. Beethovena, Rossiniego, Czajkowskiego, Brahmsa. Za co dostajecie największe brawa?

Wszystkie utwory grane podczas tournée należą do kanonu muzyki klasycznej i koneserzy muzyki uwielbiają je. Wspaniale przyjmowani są soliści: Sara Dragan i Tomasz Ritter, stanowią niewątpliwie znaczącą część naszego sukcesu. Zdradzę, że publiczność rozpalają bisy, które dobraliśmy niezwykle starannie! Najczęściej kończymy koncerty Mazurem z opery „Straszny dwór” Moniuszki oraz narodowym marszem amerykańskim „Stars and Stripes Forever” Sousy.

Pojechaliście do USA z Henrykiem Wieniawskim na sztandarze. Jak jest z jego rozpoznawalnością w USA?

Wieniawski jest rozpoznawalny na całym świecie, ale okazuje się, że nasz wyjazd był bardzo potrzebny. Jego nazwisko absolutnie nie jest kojarzone z Lublinem. Cieszę się, że nadrabiamy zaległości. Wśród słuchaczy koncertów jest bardzo wielu studentów muzyki, profesorów i dyrektorów towarzystw muzycznych. Już zawsze Wieniawski będzie dla nich człowiekiem z Lublina!

A sam Lublin coś mówi amerykańskiej publiczności?

Amerykanie jednym tchem wymieniają Warszawę i Kraków. Inne miejsca nie są tak popularne i dlatego zaskakujący tu melomanów, ale także organizatorów koncertów, poziom naszej orkiestry powoduje, że wielu próbuje umiejscowić Lublin i nasze województwo na mapie Polski, jako ważne centrum europejskiej sztuki muzycznej. Muszę tu podziękować Marszałkowi Województwa Lubelskiego, że uwierzył w sens naszej wyprawy i w całości sfinansował nasz przelot do USA. To wielka inwestycja w województwo lubelskie i jego kulturę.

Jest pan muzykiem, ale także dyrektorem filharmonii. Czy podpatruje pan pewne rozwiązania organizacyjne i techniczne funkcjonujące w ośrodkach muzycznych w USA, które spodobały się Panu szczególnie i które można by było zaadoptować na nasz lubelski grunt?

Bardzo podoba mi się zaangażowanie uniwersytetów stanowych w promocję muzyki klasycznej. Przy dość wysokich cenach biletów, studenci mają wstęp wolny. Ale to nie wszystko, kampusy uniwersyteckie posiadają nowoczesne sale koncertowe dla tysięcy słuchaczy z doskonałą akustyką. I sprowadzają do swych ośrodków orkiestrę symfoniczną. W wielu z nich estrada posiada specjalną demontowaną muszlę koncertową, która sprawia, że akustyka zmienia się zaskakująco. Poprawia się słyszalność pomiędzy muzykami oraz jakość dźwięku docierającego do słuchacza. Jest to problem naszej sali koncertowej w Lublinie, która utraciła dobre odbicie dźwięku z estrady.

Gdyby zatem miał pan taką możliwość, to którą akustykę z sal amerykańskich chciałby mieć u siebie?

Chyba wszyscy wspólnie zabralibyśmy do Lublina słynną Mechanics Hall z Worcester, która każdy dźwięk zagrany przez muzyków czyni jeszcze piękniejszym. To wielka satysfakcja móc pracować w takich warunkach. To jedno z ulubionych wnętrz studyjnych dla największych gwiazd muzyki klasycznej w USA. Po powrocie nie spocznę, dopóki nie stworzymy takich warunków w naszej Filharmonii.

A jeśli chodzi o grunt muzyczny – czy będąc w USA miał pan okazję zobaczyć i usłyszeć amerykańskich filharmoników?

Niestety nie mogłem usłyszeć amerykańskiej orkiestry symfonicznej tu na miejscu, choć wielokrotnie słyszałem te zespoły choćby w Polsce. Niektórzy z naszych muzyków byli na koncercie słynnej Boston Symphony Orchestra. Profesjonalnych orkiestr jest w Ameryce niewiele, ale za to są doskonałe. Rynek jest niezwykle konkurencyjny stąd poziom poszczególnych muzyków jest wybitny. W Nowym Jorku odwiedziłem kilka teatrów na Broadwayu, bo Metropolitan Opera nie gra niemal przez miesiąc. Było to bardzo pouczające doświadczenie. Szczególnie zapamiętam perfekcję scen zbiorowych oraz obsługi technicznej.

Oprócz koncertowania trochę też zwiedzacie, np. Waszyngton nocą. Co się panu szczególnie podoba w Ameryce?

Jestem w Ameryce pierwszy raz. Oprócz wspaniałych wrażeń związanych z przepiękną przyrodą, rozmachem wielkich miast, a szczególnie legendarnego Nowego Jorku czy urokiem malutkich wsi, są też smutne refleksje. Tu całe życie toczy się w samochodzie. Zastępuje on często dom czy restaurację. Jedynymi pieszymi w wielu miejscach są nasi muzycy. Ale nie wolno zapomnieć o życzliwości Amerykanów. Szczególnie dla Polaków. To jest wspaniałe.

Koncerty, próby to jedna strona medalu, ale z takim tournée wiąże się również druga: rozmowy z ważnymi osobami i wynikające z tego korzyści. Mówiąc „korzyści” chodzi mi o to, czy jest szansa, że wasza amerykańska trasa zaowocuje kolejnymi? A może jakaś amerykańska orkiestra przyjedzie do Lublina?

Codziennie spotykamy szefów towarzystw filharmonicznych, dyrektorów sal koncertowych. Nie sądziłem, że nasz zespół wzbudzi taki wielki entuzjazm. Bardzo ważni są nasi opiekunowie z agencji Columbia Artists Music, od których słyszymy same komplementy. Dotyczą one nie tylko wysokiego poziomu artystycznego, ale także wspaniałej i życzliwej atmosfery jaką tworzą wokół siebie filharmonicy lubelscy. Jestem z tego bardzo dumny.

Obawiałem się, że tak długi wyjazd będzie źródłem nieporozumień czy drobnych konfliktów. Nic z tych rzeczy. Jesteśmy pochłonięci pracą, ale nieustannie pełni energii, klasy, radości i pasji. To co najlepsze w naszej orkiestrze, podczas tego tournée imponuje mi ze zwiększoną siłą. Wierzę, że kolejne zaproszenie jest kwestią czasu. A czy amerykańska orkiestra przyjedzie do Lublina? Mam nadzieję, tylko musimy znaleźć bogatego sponsora…

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto